BiesCzadzka KGP

0
Udostępnij.

Witajcie!

Zgodnie z przewidywaniami w drugim tygodniu września zawitaliśmy w Bieszczadach. W zasadzie do ostatniej chwili nie był znany skład wyprawy. W końcu decyzje zapadły – jadę ja i Darek. Plan minimum był bardzo jasny – zdobyć Tarnicę (1346 m n.p.m.) najwyższy punkt tych gór i jednocześnie kolejny szczyt do kolekcji zwanej Koroną Gór Polski.

Ponieważ góry przywitały nas bardzo przyjemną pogodą Tarnica poszła na pierwszy ogień. Osiągnięcie wierzchołka szlakiem przez Szeroki Wierch zajęło ok. 3 godzin i nie nastręczyło żadnych trudności. Ponieważ godzina była jeszcze młoda postanowiliśmy wykorzystać dzień na maxa i jako drogę powrotną obraliśmy „gniazdo Tarnicy” – czyli szlak biegnący przy granicy ukraińskiej prowadzący na Przełęcz Bukowską. Ze względu na warunki atmosferyczne był to najfajniejszy dzień wyjazdu – ani jednej kropli deszczu i niezła przejrzystość powietrza zapewniająca silne bodźce wzrokowe.

W kolejnych dniach, już wyłącznie dla przyjemności, wychodząc z domu tylko wtedy kiedy nie pada, zaliczaliśmy bieszczadzkie standardy. Widoki z pierwszego dnia już się nie powtórzyły. Przechodząc Połoninę Wetlińska myśleliśmy głównie o zachowaniu równowagi w porywistym wietrze (zaraz po tym jak ubraliśmy zimowe czapki i rękawiczki), a ciągle przelewające się chmury przez wierzchołek połoniny mocno zniechęcały do wyjmowania aparatów.

Oddzielny akapit należy się miejscu w którym mieszkaliśmy – oficjalnie zwanemu „Schroniskiem Agroturystycznym u Oli” w Kalnicy obok Wetliny. Podczas dokonywania rezerwacji decydowała niska cena i elastyczność gospodyni odnośnie liczebności wycieczki (wtedy nie do końca było wiadomo kto jedzie). Na miejscu okazało się że gospodarstwo agroturytyczne jest byłym Klubem Rolnika a prowadzi je hipiska w średnim wieku. Zupełnie nietypowo (dla kwater) poinformowała nas że zapłacimy kiedy chcemy i wyjedziemy też kiedy chcemy. W kolejnych dniach wyłaniał się niepowtarzalny klimat tego miejsca. Do Oli zaglądają ludzie którzy idealnie wpisują się w legendę Bieszczad – ludzie którzy zrezygnowali z miejskiego życia, przyjechali w góry i żyją z pracy w lesie. Za zwierzaka domowego robi świnia o dźwięcznym imieniu Zośka i jak na piewczynię tej funkcji społecznej przystało ma też odpowiednie lokum – psią budę ;) W tajemnicy dodam że miłośników klimatów rockowo-bluesowych, a może i łowców autografów może spotkać w tym miejscu miła niespodzianka. Polecam to miejsce tym którzy przez chwilę chcą pomieszkać w skansenie okresu późnego PRL i twarzą w twarz spotkać ludzi o których wspominają przewodniki o Bieszczadach. Tylko nie pytajcie przy rezerwacji o telewizor i łazienkę w pokoju ;)

Bieszczady były naszym ostatnim tegorocznym wypadem po szczyty do Korony. Na dzień dzisiejszy na moim koncie jest 11 z 28 gór, u Piotrka 9. Do happy endu pozostały jeszcze 2 lub 3 syte wyjazdy. Do Euro zdążymy!!!

PS: przy bacówce pod Małą Rawką znaleźliśmy mocno zniszczoną tablicę z napisem: „Turystyka górska nie w nogach lecz w sercach się liczy”

Pozdrawiam
Błażej

Udostępnij.

O autorze

Błażej Pawłowski

Jestem instruktorem wspinaczki skałkowej z uprawnieniami państwowymi. Góry i wspinaczka to moja pasja. Przez lata zbierałem doświadczenia podczas wspinaczek, eksperymentowałem, sprawdzałem co najbardziej pociąga mnie w tym sporcie. Dla jednych czasem to jest trudny przechwyt na drodze, dla drugich miejsce na podium po zawodach; dla mnie przestrzeń i poczucie wolności. Każdy wyjazd jest dla mnie przygodą – i właśnie tak siebie określam – jako wspinacza przygodowego. SPACE – Kursy Wspinaczkowe