Witajcie!
Przedstawiamy krótką fotorelację z kolejnego wyjazdu w dyscyplinie zwanej Koroną Gór Polski. W trzecim tygodniu marca w składzie: Piotr, Darek i ja buszowaliśmy od Beskidu Niskiego aż po Tatry. W efekcie w książeczkach przybyło 6 nowych wpisów.
Oczywistą oczywistością jest że wypad był udany. Humory dopisywały, pogoda jak zwykle była w kratkę – od temperatur pozwalających na negliż do koszulek, przez deszcz, śnieg, mgły aż do nieprzyjemnego wiatru.
Nie wszystko potrafiliśmy przewidzieć. Już pierwszego dnia zdobywając Lackową spotkaliśmy samotną turystkę z Warszawy. Śniegu chwilami było powyżej kolan, a i podejścia bardzo wymagające więc dosyć łatwo było o doświadczenie że cyborgami nie jesteśmy. Wspomniana Hania (tak niewieście było na imię)na szczyt dotarła kilka chwil po nas i było widać że chyba ma dość. Zakomunikowała nam że nie wraca tą samą drogą (konkretne podejście) tylko zejdzie na dół do wsi z zamiarem powrotu PKSem. Na pytanie czy ma coś do jedzenia odpowiedziała że… „dwie porcje cukru”. Poprosiliśmy Hanię o numer telefonu, wcisnęliśmy do plecaka pół czekolady i obiecaliśmy że będziemy dzwonić co godzinę i sprawdzać czy żyje ;)Tak więc równo o pełnych godzinach słuchaliśmy meldunku gdzie dzielna turystka się znajduje i jakie jest jej samopoczucie. Jak wróciliśmy do samochodu i usłyszeliśmy że Hania po całym dniu wyrypy w śniegu ma przed sobą 4 godziny tułaczki autobusami podjęliśmy jedyną słuszną decyzję – jedziemy po nią, przywozimy do Wysowej gdzie aktualnie wciela się w rolę kuracjuszki i wtedy będziemy mogli spokojnie iść spać.
Pozostałe dni przebiegały już bez większych ekscesów. Po kolei zdobywaliśmy szczyty do korony, w między czasie weryfikując (jak przed rokiem w Świętokrzyskich) szybkość poruszania się w zimie. Przed wyjazdem, mając w planach 2 dni rezerwy, myśleliśmy o wejściu na Rysy. Niestety z 2 dni zrobił się tylko jeden. Rozważaliśmy różne warianty, codziennie sprawdzaliśmy prognozę i zagrożenie lawinowe. W końcu postanowiliśmy wypad w Tatry potraktować bardziej lajtowo. Wybór padł na Kondracką Kopę. Była to wisienka na torcie tego urlopu. Zimowe warunki i nienajlepsza pogoda dostarczyły niezapomnianych wrażeń. Niekontrolowane zejście ze szlaku zapewniło nam obu wiele emocji (Darek jako odpowiedzialny ojciec pięciu synów wypad w Tatry odpuścił, tego dnia przebył samotnie Pieniny od Sromowców do Szczawnicy).
Podsumowując do listy naszych zdobyczy dołączyły:
Lackowa (997 m) – Beskid Niski
Wysoka (1050 m) – Pieniny
Radziejowa (1262 m) – Beskid Sądecki
Lubomir (912 m) – Beskid Makowski
Mogielica (1173 m) – Beskid Wyspowy
Turbacz (1310 m) – Gorce
Już delikatnie czuć zapach mety!